Wielkomiejski szum,
Idę pełen dum,
W obojętny tłum
Nieznacznie rzucam wzrok z ukosa.
Patrzę: dziewczę cud,
Jak z żurnalu mód,
Miękkich włosów w bród,
Szarych, jak dymek z papierosa.
A więc mówię jej:
Pani, zajrzeć chciej
Do mansardy mej!
Lecz ona żachnie się jak osa:
Ja nie jestem z tych,
Które nęci szych,
Skwituj z pragnień swych
I pal spokojnie papierosa!
Ale Amor bóg
Lekki opór zmógł:
Przeszła przez mój próg,
W koszulce stoi już i bosa.
Dobry miałem gust:
Ten liliowy biust —
Słodycz dla mych ust,
Więc rzucam w kąt precz papierosa!
I szybko chwile mkną,
Ciągle jestem z nią,
Serca szczęściem drżą,
Gdy uścisk schyla nam niebiosa.
Już po słodkim śnie,
Już znudziłem się,
Już rzuciła mnie,
Jak niedopałek papierosa.
Czymże miłość jest?
Słowa... czuły gest...
Upojenia chrzest...
I już cię zdradza jasnowłosa...
Wśród życiowych fal
Rozpacz, smutek, żal
Ulatują w dal,
Jak dym rozwiany z papierosa!
Czymże życie też?
Kochaj, szalej, wierz,
Zresztą zrób, co chcesz,
Bo śmierci ostrzy się już kosa!
Życie — domek z kart,
Miłość — głupi żart,
Który tyle wart,
Że nie wart nawet papierosa! [4]