Jesień, liść ostatni już spadł.
Jesień, deszcz zmył butów Twych ślad.
Jesień idzie ku mnie przez park.
Wczoraj, minął miesiąc, jak list
Przyniósł mi listonosz, a dziś
Tylko nosi liście tu wiatr.
To, to radosny był dzień,
Gdy zapewniałaś mnie, że
Nic nie rozdzieli nas już,
Że co dzień list będziesz słać do mnie.
Jesień, liść ostatni już spadł.
Popatrz, plaża jak biały kwiat.
Zima idzie ku mnie przez park.
Szybko przyjdzie wiosna i żar,
Lato, i wakacje, i park,
W którym znajdę cienie wśród drzew.
Znów szybko miną nam dni,
Znów będziesz powtarzać mi,
Że nie rozdzieli nas nic,
Że co dzień list będziesz słać do mnie.
Jesień, znowu czekam na list.
Jesień, zamiast listu mam liść.
Jesień, z inną idę przez park... [2]
Do legendy przeszła rywalizacja między Krzysztofem Klenczonem i
Sewerynem Krajewskim, głównymi twórcami repertuaru dla
Czerwonych Gitar. W pewnym momencie rywalizacja ta objęła także autorów tekstów. Wiadomo było, że z Krajewskim współpracuje
Krzysztof Dzikowski, zaś z Klenczonem
Janusz Kondratowicz. Uważny obserwator zauważy jednak, że wśród tekściarzy pojawia się także nazwisko Marka Gaszyńskiego. Jak to się stało, że proponowali mu współpracę rywalizujący ze sobą, a w pewnym momencie nawet skłóceni twórcy? Bowiem Gaszyński pisał i dla Klenczona i dla Krajewskiego.
To było w początkach Czerwonych Gitar. Nie konkurowali z sobą tak zajadle, jak za kilka lat. Tak więc, ani Krzysiek, ani Seweryn nie mieli do mnie żalu, że coś tam napisałem dla kolegi – opowiada. Zresztą nie było wtedy tak wielu autorów współpracujących z młodzieżowymi zespołami. Był oczywiście
Franek Walicki, jako jedyny z uznanych już wtedy włączył się
Kazimierz Winkler, zaczynali Kondratowicz i Dzikowski, no i ja. Na początku pisałem nawet sporo, ale kiedy zorientowałem się, że za bardzo mnie to absorbuje, że zaniedbuję moje studia socjologiczne, a co gorsza mam mniej czasu na radio, musiałem z tej współpracy zrezygnować. Co prawda na pierwszej płycie są moje piosenki napisane z Sewerynem, ale na drugiej już po równo trzy z Krajewskim, trzy z Klenczonem.
Jak się zaraz okaże, te dwie pierwsze płyty Czerwonych Gitar miały znaczny wpływ na naszą dzisiejszą historię. Wrócimy do nich jeszcze. Technika współpracy Marka Gaszyńskiego z kompozytorami wyglądała mniej więcej tak:
Kiedy miałem trochę luzu – opowiada, dzwoniłem do któregoś z nich z pytaniem, czy nie mają jakiejś muzyki, do której potrzebny byłby tekst. Jeśli mieli, nagrywali demo, a ja siadałem do pisania. Tylko raz na samym początku to Seweryn poprosił mnie o tekst. Tak powstała Czy_slyszysz_co_mowie. Nie ukrywam, że zadzwoniłem do Krzysztofa z niewielką nadzieją. Był 1969 r., Czerwone Gitary miały już stałych współpracowników, nasze kontakty nie były tak intensywne, ale wkrótce dostałem kasetę z melodią. To była ładna sentymentalna piosenka, taka, jakich właściwie Klenczon zwykle nie pisał. Wziąłem się za robotę, ale słabo mi szło. Przyjąłem zasadę, że się nie poddaję, nie zwracam kompozytorowi muzyki z przeprosinami. Po prostu szukam wsparcia.
Tak było i tym razem. Po sukcesie, (przeliczonym na setki tysięcy sprzedanych egzemplarzy, a te na tantiemy), jaki odniosły dwie pierwsze płyty Czerwonych Gitar, Marek Gaszyński kupił niewielki domek letniskowy w podwarszawskim Józefowie. Trzeba trafu, że po sąsiedzku zamieszkał Bogdan Loebl. Panowie do tamtej pory znali się słabo, ale bliskie sąsiedztwo i praca w tej samej branży zbliżyły ich. Spotkania były coraz częstsze, znajomość coraz bliższa nic więc dziwnego, że Marek, któremu z piosenką dla Klenczona „słabo szło”, zwrócił się z propozycją współpracy do Bogdana. Ten nie dość, że autor kilku tomików poezji, miał za sobą lata współpracy z
Tadeuszem Nalepą, i piosenek pisanych wspólnie dla
Blackoutów i
Breakoutów.
Zawsze piszę do muzyki – mówi poeta. Słucham melodii i ona uruchamia moją wyobraźnię. Miałem wtedy wielką łatwość pisania, toteż kiedy Marek poprosił mnie o współpracę chętnie się zgodziłem, tym bardziej, że już przedtem coś razem napisaliśmy. Sam „akt twórczy” nastąpił w mieszkaniu Marka, w okolicach placu Na Rozdrożu. Sytuacja była dość nietypowa, bo kiedy się u niego pojawiłem zastałem gospodarza i kilka osób przy rozgrywce brydżowej. Zamknąłem się w drugim pokoju, położyłem na łóżku z kasetowym magnetofonem posłuchałem i tak mi się ten motyw skojarzył z jesienią. Park, liście cały ten nastrój. Marek wpadał, czytał, coś tam dopisywał, coś kreślił, rzucał jakieś pomysły i wracał do gry. Cała ta atmosfera sprawiła, że po pół godzinie tekst był gotowy. Nie przywiązuję się do swoich tekstów, nie umiem ich zacytować, a ten uważam za dość marny. Wiedziałem, że muszę się utrzymać w stylistyce Czerwonych Gitar, a tam pojawiały się skojarzenia typu liść-list, no to opisywałem takie klimaty. Ale ogólnie to jest denny tekst.
Denny? Przypomnijmy: wakacyjna miłość, Ona obiecuje, że będzie do Niego pisać. Codziennie! A tu już jesień, ostatni liść spadł, ostatni list przyszedł przed miesiącem. Beznadzieja. Ale przecież znów przyjdzie lato i może znów jakaś Ona obieca, że napisze. Sinusoida wydarzeń. No i z połączenia tego „dennego tekstu” z muzyką i kwartetem smyczkowym powstała jedna z najładniejszych jesiennych piosenek.
P.S. Dla kogo to zbyt słodka piosenka, niech odnajdzie i posłucha jej rockowej wersji wykonywanej przez Oddział Zamknięty. Tak chyba dziś wykonywałby ją Krzysztof Klenczon[3].