Gdzie jesteś, Mały Książę, gdzie?
Odszedłeś z mej książeczki kart.
Czy po pustyni błądzisz znów,
Rozmawiasz z echem pośród skał?
Czy tam, gdzie świeci złoty wóz
Oglądasz Ziemię w swoich snach,
Gdzie pozostała z tamtych dni
Niby wspomnienie bajka ta.
W maleńkiej róży kochał się
Książę na jednej z wielu gwiazd.
Nie widział przedtem innych róż,
Kiedy w daleki poszedł świat.
Na Ziemi zwątpił w miłość swą,
Tę najpiękniejszą z wszystkich snów,
Bo jak miał w jednej kochać się,
Gdy ujrzał park z tysiącem róż?
Nie wierz swym oczom szepnął wiatr,
Jeśli kochasz, sercem patrz.
Zrozumiał wtedy Książę to,
Że tylko jedna w świecie jest,
Ta, którą kochał wszystkie dni
I wrócił znów do róży swej.
Gdzie jesteś, Mały Książę, gdzie?
Odszedłeś z mej książeczki kart.
W świecie, gdzie nikt nie kocha róż
Na zawsze ktoś pozostał sam.
W świecie, gdzie nikt nie kocha róż
Na zawsze ktoś pozostał sam. [4]
Kiedy z estrady padało pytanie „Gdzie jesteś Mały Książę?” z widowni dało się słyszeć niejednokrotnie „TU!”, „Tu jestem!”, „Obecny”. Jeśli widownia znajdowała się, powiedzmy, w koszarach zdarzało się „Poszedł do klopa!” (przepraszam za tę koszarową stylistykę, ale przecież jestem tylko kronikarzem zdarzeń minionych, aczkolwiek często miłych). Wszakże nie tylko z taką anegdotą kojarzy się jedna z najpiękniejszych polskich piosenek.
W Ameryce jest taki zwyczaj, że podczas wesela, do pierwszego tańca ojciec prosi Pannę Młodą. Żeby się tata nie zmęczył, a i suknię można było pokazać w pełnej krasie, tańcem tym jest walc angielski.
Zwyczaj ten dotarł do Polski i mamy na tę okoliczność swojego walca. Proszę spytać weselnych muzykantów, co obowiązkowo muszą mieć w repertuarze. Usłyszą Państwo odpowiedź: „Małego księcia”.
Było lato 1966 r.
Czerwono Czarni wrócili z występów w Stanach Zjednoczonych i zakontraktowano ich na całe wakacje w Non-Stopie w Międzyzdrojach. Kto nie wie, gdzie znajduje się to miejsce uświęcone znojem muzyków i potem tysięcy tancerzy, tego informujemy, że tam gdzie mieści się Dom Kultury, w podwórku było kino. I tam właśnie był Non-Stop.
Lato było piękne, wspomina Ryszard Poznakowski, moi koledzy upojne dni spędzali na plaży, ale ja mam uczulenie na promienie słoneczne, więc siedziałem całymi dniami przy fortepianie. Odwiedził nas tam Krzysztof Dzikowski. Miał wtedy erupcję talentu, a jednocześnie mógł się opalać. No i któregoś dnia, na skrawku „Trybuny Ludu”, przyniósł mi z plaży szkic tekstu. Właściwie, w dziewięćdziesięciu procentach nadawał się do użytku. Był tam tak oryginalny pomysł, że kiedy towarzystwo po obiedzie znów poszło nad morze, ja w tym domu kultury usiadłem do fortepianu i zacząłem komponować. Kiedy wrócili, całość była gotowa.
To była zaskakująca, tak jak i tekst Dzikowskiego, piosenka. Bardzo na przekór ówczesnej modzie. Może Poznakowski był w bojowym nastroju, bo zazdrościł kolegom słonecznych kąpieli? Może specjalnie chciał napisać coś absolutnie oryginalnego? Jedno było pewne, tę piosenkę miała zaśpiewać
Kasia Sobczyk. Obydwoje pochodzili z Koszalina, znali się od dawna, Kasia była przed laty wykonawczynią pierwszych piosenek Ryśka. Z całą pewnością w czasie, w którym dzieje się nasza opowieść, była muzą kompozytora.
Wieczorem na godzinę przed występem muzycy spotykali się, żeby dostroić instrumenty i trochę się rozgrzać. Pierwszy przyszedł basista
Henryk Zomerski.
– Dobrze, że jesteś, powiedział Poznakowski, wypróbujemy nową piosenkę Kasi.
Wkrótce potem pojawiła się sama zainteresowana.
– Co gracie?
– To twoja nowa piosenka, zdecyduj się na tonację.
– Może w „C”?
I tak zostało.
Następny dzień miał przynieść nieuchronną konfrontację z publicznością. To była typowa wakacyjna publiczność, która przychodziła się wyszaleć, opowiadał kompozytor. Graliśmy szybkie numery, a kiedy przyszedł czas na „Małego Księcia”, kiedy rozległy się te dzwoneczki, imitowane przez dopiero co przywiezione ze Stanów elektroniczne piano marki farfisa... To był szok. Ludzie stanęli, nawet najbardziej zagorzali tancerze nie bardzo radzili sobie z angielskim walcem, ale też nikt tańczyć nie chciał. Publiczność zamurowało. Kiedy Kasia kończyła czekałem na gwizdy, a tu owacja...
Tak w Międzyzdrojach w 1966 r. narodził się fenomen „Małego Księcia”. Chłopcy marzyli by spotkać dziewczynę tak liryczną i romantyczną, która zwracałaby się do nich słowami, które Krzysztof Dzikowski zapisał na marginesie Trybuny Ludu, a Kasia Sobczyk musiała przyzwyczaić się do tego, że, kiedy skupiona zaczynała słowami „Gdzie jesteś Mały Książę? Gdzie?” z sali, niejednokrotnie rozbrzmiewał okrzyk, czasem kilka: „Tu! Tu jestem!”
Poznakowski zaaranżował całość perfekcyjni tworząc pewien niewzruszalny wzór. Toteż nie zmieniła klimatu piosenki
Sława Przybylska, ani
Janusz Stokłosa, który przygotowywał „Małego Księcia”, dla swojego teatru Buffo. Za to bardzo oryginalną „klimatyczną” interpretację na gitarę klasyczną zaproponował
Roman Ziemlański. Bo to jeden z niekwestionowanych standardów polskiej muzyki[2].