W starym albumie u mego dziadka
Jest takie zdjęcie, istny cud:
płynący w falach wśród mewek stadka
statek na parę sprzed lat stu.
Tłum marynarzy pokład mu zdobi,
słońce na górze pięknie lśni,
dobry fotograf to zdjęcie zrobił,
wszystko jak żywo, aż się cni.
Parostatkiem w piękny rejs,
statkiem na parę w piękny rejs,
przy wtórze klątw bosmana,
głośnym krzykiem już od rana
tak śpiewnie dusza łka.
Kąpielowy kostium włóż
i na pokładzie ciało złóż,
bo tutaj szum maszyny,
bo tu głosem dziewczyny
tak cudnie śruba gra.
Dziadek bosmanem był na tym statku,
wśród majtków wzbudzał wiecznie strach,
krzyczał, aż drżały na brzegu kwiatki,
cała załoga stała we łzach.
Lecz kiedy dziadek zapalił fajką,
tytoń mu zaczął płuca grzać,
dziadek wciąż nucił, tytoń się palił,
marzył, by wieki mógł tak trwać.
Parostatkiem w piękny rejs,
statkiem na parę w piękny rejs,
przy wtórze klątw bosmana,
głośnym krzykiem już od rana
tak śpiewnie dusza łka.
Kąpielowy kostium włóż
i na pokładzie ciało złóż,
bo tutaj szum maszyny,
bo tu głosom dziewczyny
tak cudnie śruba gra. [2]
Jest przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Wrocław. Dwudziestoletni
Tadeusz Drozda, student wydziału elektrycznego tamtejszej politechniki zakłada z kolegami kabaret, który wkrótce zdobywa popularność jako
Kabaret Elita. Tadek eksploduje pomysłami. Pisze teksty dla kabaretu, dla telewizji, dla miejscowych aktorów, piosenkarzy wszelkiej maści. Dziesiątki, setki tekstów. Jak się szybko myśli, to człowiek głupoty wymyśla, opowiada. Na przykład w jednej piosence jest taki zwrot „głosem dziewczyny, pięknie śruba gra”, no głupota zupełna, jak śruba może grać głosem dziewczyny? Jak się Państwo domyślili, chodzi tu o piosenkę znaną dziś jako „Parostatek”, a my od siebie dodamy, żeby utrzymać się w stylistyce autora, że to nie jedyna „głupota” tego tekstu, bo parostatki, na ogół w ogóle śruby nie miały, a raczej wielkie łopatkowe koła przy burtach. Jakość tekstów nie miała jednak zbyt wielkiego znaczenia, gdyż piosenki skazane były na żywot motyli. Po, góra, kilku wykonania były zastępowane kolejnymi. Nasz „Parostatek” był opatrzony inną niż dziś melodią, wystylizowaną na ragtime, ułożoną przez studenta prawa, później zaś znanego działacza
Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, Janusza Bartosika. Wykonała go może ze dwa razy z towarzyszeniem dixielandowego zespołu
Sami Swoi,
Bożena Wrona, po mężu Markowska, która wkrótce przeniosła się do zespołu
Quorum, a tam takich piosenek się nie śpiewało.
Droździe nie było żal piosenki, mógł sobie napisać podobnych na poczekaniu wiele. Lubił wszakże wozić z sobą niewielkie archiwum, żeby w razie czego zatkać dziurę w jakimś programie. Miał taką teczkę z różnymi starami kawałkami, gdzieś w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy już jako pojedynczy członek Kabaretu Elita pojechał w kolejną trasę po Polsce. To była estradowa składanka. W ekipie znalazł się
Krzysztof Krawczyk. Dopiero co rozstał się z zespołem, wspomina Drozda i jako „Samotny Trubadur” nie bardzo wiedział co z sobą robić. Miał przez jakiś czas kabaretowe ambicje. Uzewnętrzniał je w dziwny i zaskakujący sposób. Śpiewał poezję
Jesienina. Któregoś dnia przyszedł do mojego pokoju, zaczął przeglądać to moje podręczne archiwum, aż dotarł do „Parostatku” i w jednej chwili powiada:
– Kurde, ale piosenka!
W ciągu paru chwil, na poczekaniu wymyślił motyw przewodni, chwycił kartkę i tyle go widziałem. Nie minęło wiele czasu, byłem na koncertach w Poznaniu, a on przychodzi za kulisy, wręcza mi long play, a na nim „Parostatek”. Zaaranżowany i obrobiony przez
Jerzego Miliana, teraz wraz z Krawczykiem podpisanego jako współtwórca muzyki. Od razu powiem, w ogóle mi się ta muzyka nie podobała, ale ze mną tak jest, jak coś mi się nie spodoba, albo nie smakuje, na przykład wino, to rodzina zamawia od razu parę skrzynek, bo to znaczy, że jest znakomite.
Tak w 1976 r. rozpoczęła się kariera, stylizowanej na staromodną, piosenki z koślawym tekstem, którą z niezmiennym powodzeniem Krzysztof Krawczyk wykonuje do dziś, ale którą nagrał i sam autor i, o czy mało kto wie,
Danuta Rinn. Przysłano mi kiedyś do akceptacji czeski tekst, opowiada Drozda, nosił tytuł „Parolot”, nawet go uważnie nie przeczytałem i od razu wyraziłem zgodę, ale chyba nikt go nie nagrał, bo nie dostałem z Czechosłowacji ani korony tantiem.
Dlaczego tak dobrze zapowiadająca się współpraca między Krzysztofem Krawczykiem i Tadeuszem Drozdą nie była kontynuowana? Krzysiek chciał, pytał czy czegoś nie mam, uśmiecha się satyryk, ale za mną trzeba chodzić, dusić, przypominać, nękać, a on coś za bardzo namolny nie był. W ten sposób został Tadeusz Drozda mimowolnym, nieprzymuszonym autorem jedynego, ale za to bardzo lubianego polskiego przeboju[3].