Szeptem do mnie mów, mów szeptem,
by nikt obcy twoich słów nie słyszał.
Jak najciszej, proszę, mów, a przedtem
spójrz w oczy tak, jak tylko ty patrzeć na mnie umiesz...
Chcę uwierzyć, że przede mną
nikt nie uczy się tych słów na pamięć.
lecz mów szeptem, szeptem się nie kłamie,
a to, co mówisz, przecież brzmi jak jakaś baśń...
Świat cały dziś mi zazdrości.
Za oknem zaczaił się wiatr,
chce ukraść nam słowa miłości,
twe słowa, które starczyć mają nam na wiele, wiele lat.
Dlatego
szeptem do mnie mów, mów szeptem,
jak najciszej mów, bo wciąż się boję,
by zły los słów nie podsłuchał twoich,
żeby marzeń naszych nam nie ukradł nikt...
Codziennie ktoś komuś mówi
to samo, co mówisz dziś ty,
lecz słowa tak łatwo pogubić,
więc wiele słów, a mało szczęść spotyka się na świecie tym.
Kochany,
szeptem do mnie mów. mów szeptem,
by nikt obcy twoich słów nie słyszał.
i niech zamknie się nad nami cisza,
w której już nie trzeba będzie wcale słów... [4]
Podobno kompozytor
Jerzy Abratowski miał opowiadać historię tej piosenki mniej więcej tak:
Pomysł na szlagwort wymyśliłem sam. Brzmiał „Szeptem do mnie mów”, wysłałem go wraz z muzyką do
Jacka Korczakowskiego, żeby dopisał resztę tekstu. To był początek lat sześćdziesiątych, nie mieliśmy telefonów, więc Jacek przysyłał mi „urobek” telegraficznie. Ówczesne telegramy mieściły określoną ilość znaków, a poza tym robota się ślimaczyła, więc dostałem tekst w kawałkach i w różnej kolejności, bo poczta kursowała, tak jak chciała i bywało, że telegram wysłany później, przychodził zanim doszedł ten wysłany wcześniej. Krótko mówiąc musiałem z tych telegramów ułożyć właściwą całość. Kiedy po jakimś czasie się spotkaliśmy, okazało się, że świetnie odczytałem intencje autora.
Zabawną tę anegdotkę, którą usłyszałem z „trzeciej ręki”, dementuje niestety
Jacek Korczakowski, odzierając tę jedną z najpiękniejszych polskich piosenek z legendy: Poznałem Abratowskiego, opowiada, w telewizji na Placu Powstańców Warszawy. Na dole przy studio był rodzaj bufetu, w którym przesiadywali wykonawcy i redaktorzy w oczekiwaniu na występ, bo wtedy przecież wszystko szło na żywo. Tam go zobaczyłem i ośmielony podszedłem. Przedstawiłem się, powiedziałem, że jestem poetą i gdyby potrzebował jakiegoś tekstu, to chętnie oferuję swoje umiejętności. Ja jeszcze student polonistyki, choć po pierwszych doświadczeniach w kabarecie Stodoła, on był już uznanym kompozytorem. Przyjął mnie dość sympatycznie, przejrzał teksty i o dziwo, do jednego z nich zgodził się napisać muzykę. To dziś już zupełnie zapomniana piosenka, ale tak nawiązaliśmy znajomość, która miała przekształcić się w przyjaźń. W 1962 r. przed festiwalem sopockim rozpisano ogólnopolski konkurs na piosenkę, która miała reprezentować nasz kraj. Postanowiliśmy wystartować. Abratowski zaproponował melodię, która mi się nawet spodobała i wykonawczynię. Swoją żonę
Ludmiłę Jakubczak, bardzo już popularną piosenkarkę, która miała właśnie na koncie wielki przebój „Gdy mi ciebie zabraknie”. Wziąłem się do roboty, która ( i to jedyne co zgadza się z naszą anegdotą) szła mi bardzo mozolnie. Zmagałem się chyba z tydzień. Bardzo to był „wymęczony” tekst, ale chyba udało mi się dobrze pogodzić muzykę i słowo, nie w tym sensie, żeby się ilość nutek zgadzała z ilością sylab, ale żeby powstała całość. Chyba i Abratowski był tego samego zdania, bo przyjął tekst bez żadnych zastrzeżeń. Niczego nie musiałem przerabiać.
Dwanaście piosenek, które wyłoniło jury, zostało wydanych na płytach, zaś w głosowaniu słuchacze mieli wybrać tę, która pojedzie do Sopotu. „Szeptem” zajęła miejsce drugie i wystartowała w festiwalowym konkursie. W rezultacie ustąpiła miejsca na podium utworowi „Jesienna rozłąka”, dowodząc dziś jak bardzo omylne są wyroki jury. No bo, czy ktoś kojarzy dzisiaj tamten zwycięski utwór? A tymczasem „Szeptem”...
Wyjechała za granicę w czeskiej wersji Hany Hegerowej, ale mają ją w repertuarze nasze gwiazdy tej miary co
Ewa Bem,
Hanna Banaszak,
Danuta Rinn,
Danuta Błażejczyk, z młodszych Kasia Rodowicz i
Anna Maria Jopek. Sięgają po nią aktorzy: Tomasz Stockinger,
Olga Bończyk oraz serialowi Mostowiakowie –
Małgorzata Kożuchowska i Kacper Kuszewski. Doczekała się także, o dziwo, mocno big bandowej, wersji męskiej
Andrzeja Dąbrowskiego. Chyba rację miał Jacek Korczakowski, że udało się stopić klimat muzyki i tekstu w intymną, nieprzyćmioną upływem czasu, doskonałą całość[2].